Tegoroczna, dwunasta edycja Polish Film Festival odbyła się w Los Angeles w dniach 11-23 października 2011. Głównym organizatorem, jak co roku, był Władek Juszkiewicz, w pełni zasłużenie obwołany przez media mianem człowieka-instytucji. Jak zwykle festiwal poprzedziła głośna kampania reklamowa - z afiszami porozwieszanymi w śródmieściu, wzdłuż głównych ulic LA (zdjęcie). Coroczna inauguracja odbyła się w zabytkowym Egyptian Theater (pol: teatr egipski, jedno z najbardziej prestiżowych kin na świecie); niemalże dwutygodniowy repertuar był bardzo różnorodny, a na każdą projekcję uczęszczały znane postacie polskiej kinematografii.
My mieliśmy okazję wybrać się do kina w zeszłą sobotę na "Kreta" (ang: "The Mole", reż: Rafael Lewandowski, 2010) oraz "Różyczkę" (ang: "Little Rose", reż: Jan Kidawa-Błoński, 2010). Na miejscu w osobie własnej przywitali nas organizator festiwalu - Władek Januszkiewicz, a także producent "Kreta" - Marcin Wierzchosławski, oraz aktorka Alina Janowska. Dzięki temu, że była to raczej cicha impreza, mieliśmy okazję zamienić z nimi kilka słów.
Mimo wszystko, dużym rozczarowaniem dla mnie był fakt, że sala kinowa nie była wypełniona nawet w połowie (sobota wieczór to prawdopodobie najbardziej przystępny czas na wyjścia do kina!), z czego niemal całą publiczność stanowiła Polonia (mój mąż, oraz mężowie moich koleżanek byli tu wyjątkiem...). Myślę, że sęk tkwi w mentalności Amerykanów i choćby wejściówki rozdawane były za darmo to popularność polskich filmów pozostanie bez zmian. A szkoda, bo moim zdaniem tracą naprawdę wiele.
My mieliśmy okazję wybrać się do kina w zeszłą sobotę na "Kreta" (ang: "The Mole", reż: Rafael Lewandowski, 2010) oraz "Różyczkę" (ang: "Little Rose", reż: Jan Kidawa-Błoński, 2010). Na miejscu w osobie własnej przywitali nas organizator festiwalu - Władek Januszkiewicz, a także producent "Kreta" - Marcin Wierzchosławski, oraz aktorka Alina Janowska. Dzięki temu, że była to raczej cicha impreza, mieliśmy okazję zamienić z nimi kilka słów.
Mimo wszystko, dużym rozczarowaniem dla mnie był fakt, że sala kinowa nie była wypełniona nawet w połowie (sobota wieczór to prawdopodobie najbardziej przystępny czas na wyjścia do kina!), z czego niemal całą publiczność stanowiła Polonia (mój mąż, oraz mężowie moich koleżanek byli tu wyjątkiem...). Myślę, że sęk tkwi w mentalności Amerykanów i choćby wejściówki rozdawane były za darmo to popularność polskich filmów pozostanie bez zmian. A szkoda, bo moim zdaniem tracą naprawdę wiele.
Chyba obejrzę sobie "Kret" :)
OdpowiedzUsuńZostałaś otagowana:) Zapraszam do nowej zabawy wśród bloggerek, szczegóły u mnie na blogu:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)