czwartek, 23 lipca 2015

Ja i moda


Miejsca w pierwszym rzędzie na pokazie mody marki odzieżowej mojej mentorki!
Mój znak rozpoznawczy - kapelusz!

Moje ulubione ostatnimi czasy buty

i te
i te!

"This is water" D.F. Wallace - nagranie z przemówienia, które jest treścią tej książki: 



Kolacja z angielskim akcentem - tradycyjnymi ciastkami scones z dżemem truskawkowym i śmietaną


Przez długi czas ciężko było mi zdefiniować moje podejście do mody. Mimo, że zawsze instynktownie przywiałam wagę do tego, jak co na siebie wkładam, to nie potrafiłam pozbyć się myśli, że to takie trywialne i niewarte mojego czasu.

W dzieciństwie i młodości ubierała mnie mama. Dopiero w ogólniaku zaczęłam powoli dostawać wolną rękę na niezależne zakupy, ale dyskusja na temat ubioru i tak na okrągło toczyła się na forum rodzinnym. Możecie sobie wyobrazić, co stało się po moim wyjeździe na studia do Anglii, gdzie n.p. w Primarku z łatwością można było ubrać się od stop do głów za 10 funtów... Tak - ogarnęło mnie szaleństwo, które potrwało aż do czasu przeprowadzki do Stanów.

Przystopowałam, kiedy miałam już kilka ulubionych rzeczy z każdego rodzaju i przestało mi się wydawać, że  m u s z ę  iść na zakupy przed każdym wyjściem z domu. Powiedziałabym nawet, że całkowicie zmieniłam kurs. Zrobiłam sobie listę rzeczy, które chciałabym mieć i spokojnie za nimi wyglądam. Mało co jest mi teraz potrzebne od zaraz. Nowym kryterium jest to, czy dana rzecz jest własnie taka, jakiej szukam. Wtedy, nie obchodzi mnie, czy pochodzi ze szmateksu, sieciówki, czy drogiego butiku - wszystkie odwiedzam rzadko, ale w równiej mierze. 

Czyli jeden problem z głowy. 

Mam kilka perełek, ale na co dzień nie lubię martwić się o ubrania, specjalnie ich prać, ani uważać na to, co robię (szczególnie z dziećmi) tylko dlatego, żeby nie zniszczyć tego, co mam na sobie. Staram się kupować tak, żeby nie było mi szkoda, jeżeli coś się nagle zniszczy. Zdarza mi się zanosić ubrania ze szmateksu do krawca. Często przez to stają się one moim ulubionymi - dosyć, że za bezcen, to leżą jak ulał!

Nie rozwiązało to jednak mojej pogardy względem trywialności mody. Ciągle wydawało mi się, że za dużo myślę, rozmawiam i robię w związku z tak małostkową rzeczą, jaką jest moda. Było tak do czasu, kiedy mniej więcej rok temu poznałam nową mentorkę - prowadzącą własny biznes modowy i zaangażowaną w wiele innych, modowych przedsięwzięć - która nota bene żyje modą, a mimo tego jest bardzo skromna, przyziemna, bardzo dobrze wykształcona, ambitna, ma ogromne serce i spędza mnóstwo czasu jako wolontariuszka. Dopiero jej osoba, jej codzienność i to, jakie ma priorytety, stały się dla mnie dobitnym przykładem na to, że jednak można bezproblemowo i naturalnie okrasić te wszystkie szczytne wartości modą. 

Wtem, jak gdyby nigdy nic, pojawiają mi się przed oczami plemiona, które zamieszkują dżunglę, bez szans na jakąkolwiek styczność z absurdami cywilizowanego świata. Ich niemalże wrodzona bezpretensjonalność w podejściu do mody rozwiewa moje ostatnie wątpliwości. To dobrze, bo później to już tylko pawie, motylki i rajskie ptaki... x