środa, 24 października 2012

Żona bogatego męża

Ostatnio trafiłam na ciekawy artykuł w jednym z anglojęzycznych magazynów, który sprowadzał się do zapytania: "Czy zrezygnowałabyś z pracy, gdyby Twój mąż zarabiał wystarczająco dużo, aby zapewnić Wam godne życie?"


Cherie Blair, adwokat i żona byłego premiera Wielkiej Brytanii Toniego Blaira, oraz pisarka Elizabeth Wurtzel, zgodnie twierdzą, że kobiety, które rezygnują z pracy po związaniu się z bogatym mężczyzną, przynoszą ujmę dla feminizmu. Artykuł przedstawia historię i punkt widzenia byłej prawniczki, Felicji (lat 37), która zrezygnowała z pracy po tym, jak związała się ze swoim bogatym mężem...
*żeby historia brzmiała bardziej swojsko, pozwoliłam sobie spolszczyć już i tak podstawione imiona


"Siedziałam w ciszy przy stoliku w restauracji, podczas gdy moje dwie koleżanki narzekały na pracę. Obie prawniczki, jedna zestresowana z powodu zbliżającego się terminu, a druga przejęta tym, że nawał pracy ma katastrofalny wpływ na jej życie rodzinne. W końcu zwróciły się do mnie: "A co u Ciebie, Felicja?"

Był taki moment w moim życiu, kiedy także topiłam stres związany z pracą w butelce białego Sauvignon. Ale to było niemal dekadę temu, kiedy jeszcze pracowałam w korporacji jako prawniczka... zanim wyszłam za mąż za Pawła i ze zdziwieniem odkryłam, że jestem bardzo zadowolona z łatwego życia finansowanego przez jego pensję. Zamiast narzekać na dokuczliwego szefa, albo awans, którego nie dostałam, obecnie muszę się martwić o urządzenie naszego domku letniskowego na wsi.
I wiesz co? Nie mogłabym być szczęśliwsza. W rzeczywistości - sama nie mogę uwierzyć, że to mówię - bycie żoną bogatego męża przyćmiło moje dawne ambicje. Mogłabym pracować - Paweł wspierałby mnie we wszystkich moich postanowieniach - ale nie mam już na to ani ochoty, ani zapału. Czemu miałabym mieć, skoro roczny bonus mojego męża jest porównywalny z tym, co ja zarobiłabym w przeciągu 3 lat?

Oczywiście wiem, że jest to przekleństwem dla niektórych ludzi - przede wszystkim mojej własnej matki, która wyraźnie dała mi do zrozumienia, że jest ogromnie zawiedziona moją decyzją o przerwaniu kariery zawodowej. I oczywiście Cherie Blair, która publicznie krytykuje kobiety mojego pokroju. W jej oczach poleganie na bogatym mężu jest "ryzykowne", ponieważ on mógłby Cię w każdej chwili zostawić.
Jej pogląd popiera również Elizabeth Wurtzel, która twierdzi, że kobiety takie jak ja uśmiercają feminizm. Mówi, że czuje się zdradzona przez kobiety, które najpierw zdobywają dobre wykształcenie, a później postanawiają zostać paniami domu.

Naprawdę? A ja myślałam, że równouprawnienie miało dać kobietom wolny wybór, a nie nakazywać robić to, co feministki uważają za słuszne. Czy nie jest to aby zastępowanie jednej tyranii na inną?
Poza tym, Pani Wurtzel pewnie nie doczytała najnowszych statystyk. Donoszą one, że 28% absolwentek wyższych uczelni zdecydowało się zostać paniami domu.
Czy kogoś to dziwi?  Jestem pewna, że przy najmniejszej okazji większość z Was odeszłaby z pracy już jutro, jeżeli miałoby to oznaczać bezstresowe życie, z dala od irytujących współpracowników, niekończących się list "do zrobienia" i zmartwień.

To nie tak, że ja od zawsze chciałam znaleźć sobie bogatego męża. Moi rodzice są lekarzami i oboje byli zawsze aktywni zawodowo, dlatego dorastałam wierząc, że pójdę w ich ślady. W prywatnej szkole dla dziewcząt, do której chodziłam, zawsze wmawiano nam, że naszym zadaniem będzie stłuczenie "szklanego sufitu" i po skończeniu studiów prawniczych, byłam właśnie na to nastawiona. Dostałam pracę w dziale nieruchomości poczytnej kancelarii prawnej i, pomimo długich godzin, cieszyłam się stopniowym wzrostem wynagrodzenia i obowiązków.

Jak na ironię, kiedy po raz pierwszy spotkałam Pawła, zaimponowało mu moje zaangażowanie i gotowość do działania. Jest ode mnie 4 lata starszy i już wtedy, w wieku 30 lat, zarabiał setki tysięcy funtów. Nie zrobiło to na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, moja własna wypłata wynosiła ponad £70.000 rocznie.

Rozumieliśmy się bez słów. Po roku znajomości zdecydowałam, że opuszczę moje wynajęte mieszkanie i wprowadzę się do jego ogromnego apartamentu z widokiem na Tamizę. Dwa lata później, przyjęłam oświadczyny. Rozmawialiśmy o przyszłości, o tym, że chcielibyśmy mieć dzieci, ale nie mieliśmy konkretnych planów. Wydaje mi się, że po prostu założyliśmy, że oboje nadal będziemy pracować, korzystając z pomocy niańki. Moim marzeniem było zostać współwłaścicielką kancelarii - wydawało mi się to jak najbardziej możliwe z uwagi na to, że pracowało ze mną wiele kobiet, które miały dzieci.

Wszystko zmieniło się tuż przed naszym ślubem. Mój grafik był szalony, a na dodatek pojawiły się problemy z moją szefową - obie miałyśmy silne osobowości. Tygodnie poprzedzające mój ślub spędziłam w ogromnym stresie, a podczas miesiąca miodowego siedziałam na plaży, narzekając, że dłużej tego nie zniosę. Wtedy Paweł zaproponował, żebym zrobiła sobie przerwę. Nie potrzebowaliśmy mojej wypłaty, a poza tym on znalazł 6-pokojowy dom, w który chciał zainwestować i chciał, żebym była odpowiedzialna za jego remont. W pierwszej chwili byłam przerażona. Przerwanie mojej kariery w tak ważnym momencie wydawało mi się nie do pomyślenia, bez względu na problemy z szefową.

Po powrocie do biura, okazało się, że sytuacja się pogorszyła. Szefowa traktowała mnie tak, że nie raz wybuchałam płaczem. Po kilku tygodniach miałam dosyć i złożyłam wymówienie. Wszystko odbyło się pod wpływem impulsu, ale kiedy się uspokoiłam, uświadomiłam sobie, że potrzebuję wytchnienia. Postanowiłam sobie, że wezmę 6 miesięcy przerwy, wyremontuję dom, po czym znajdę nową pracę.

Plan ten uległ zmianie, kiedy 5 miesięcy później zaszłam w nieplanowaną ciążę. Po przyjściu na świat Igora, sensowne było pozostanie z nim w domu, co więcej, chciałam to zrobić. Tłumaczyłam sobie, że tymczasowe wstrzymanie mojej kariery to był najlepszy wybór, ale z miesiąca na miesiąc miałam coraz mniejszą ochotę na powrót do pracy. Polubiłam moje nowe życie. Było nas stać, żeby zatrudnić kogoś do pomocy, podczas gdy ja mogłam robić co chciałam, spędzać czas z Igorem albo chodzić do siłowni. Kilka lat później zaszłam w ciążę z Izabelą. Było to dla mnie kolejnym powodem, aby nie wracać do pracy. Tak, miałam niańki, ale sama również spędzałam dużo czasu z dziećmi podczas pierwszych, kluczowych lat ich życia.

Teraz, Igor ma 7 lat, a Izabela 5 i oboje chodzą do szkoły - a ja ciągle jestem w domu i nie mam ochoty wracać do pracy. Nie potrzeba nam pieniędzy, a ja nie czuję, że muszę komuś coś udowadniać... dlatego złoszczę się, kiedy słyszę wypowiedzi Cherie Blair i innych, którzy atakują mój wybór. Ciężko pracowałam, urodziłam 2 dzieci, a teraz wiodę szczęśliwe, bezstresowe życie. Dla mnie, to właśnie jest definicja sukcesu.

Paweł stoi za mną murem. Niejednokrotnie był świadkiem stresujących sytuacji z jakimi zmagają się jego znajomi, których żony pracują i nie ma ochoty świadomie się na to decydować. Mam momenty słabości. Czasami myślę, że straciłam tę stronę mojej osobowości, w której on się zakochał, ale on tylko się z tego śmieje, dlatego wierzę, że tak nie jest. Będę równie szczęśliwa, jeżeli moja córka podejmie w przyszłości podobną decyzję... ale także, jeżeli postanowi zostać sędziną Sądu Najwyższego. Strata moich własnych ambicji nie znaczy, że straciłam je również w przypadku mojej córki.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wcale nie tęsknię za moim dawnym stylem życia, za poczuciem przynależności do zespołu i adrenaliną towarzyszącą pracy nad ważnym projektem. Jeżeli teraz zdecydowałabym się na powrót do pracy, prawdopodobnie zostałabym współwłaścicielką i po części chciałabym móc pochwalić się tym osiągnięciem.
Jestem w kontakcie z kilkoma dawnymi znajomymi z pracy, od czasu do czasu spotykamy się na drinka i zawsze zastanawiam się, czy byłabym w stanie efektywnie pogodzić macierzyństwo z pracą. Wielu z nich uważa, że powinnam była przynajmniej spróbować, ale niektórzy podchodzą do tego z bardziej otwartym umysłem. Po prawdzie, czuję się najbardziej komfortowo w otoczeniu kobiet w podobnej sytuacji, nie muszę się wtedy nikomu tłumaczyć.

I pozostaje jeszcze moja mama, która wciąż nie potrafi zrozumieć mojej decyzji. Pyta mnie czasami, czy mi się nie nudzi. Powtarza: "Zawsze byłaś taka bystra."
Tak, jeżeli mam być szczera, czasami mi się nudzi, ale lubię jej wtedy odpowiedzieć, że jestem wystarczająco bystra, żeby zdecydować jakie życie odpowiada mi najbardziej - bez względu na to co myśli Cherie Blair."


A Wy, zrezygnowałybyście z pracy, jeżeli pieniądze nie byłyby problemem, 
czy większe znaczenie mają dla Was ambicje zawodowe?


piątek, 12 października 2012

Ciążowe nowinki i prośba

Nasze bliźniaki mają już 19 tygodni i wczorajsze USG potwierdziło nasze największe marzenie jeżeli chodzi o płeć... Spodziewamy się dziewczynki (Twin A) i chłopca (Twin B)!



Może to jeszcze za wcześnie, ale nie mogę przestać myśleć o wyborze imion. Ze względu na to, że pochodzimy z dwóch różnych kultur, chciałabym, żeby imiona naszych dzieci były uniwersalne - najlepiej gdyby były literowane w  i d e n t y c z n y  sposób zarówno w języku polskim, jak i angielskim. Tutaj właśnie przydałaby mi się Wasza pomoc. Jakie imiona przychodzą Wam do głowy? Nie chodzi nawet o to jak bardzo Wam się podobają - po prostu chciałabym wiedzieć co mamy do wyboru.

Obecnie na mojej RÓŻOWEJ liście znajdują się następujące imiona:
Anna (tyle, że mam już siostrę Anię),
Barbara,
Emilia,
Gabriela (męska i żeńska wersja w j. angielskim kojarzy się z latynoskim pochodzeniem),
Helena,
Joanna,
Julia,
Laura,
Maria,
Tamara,
Teresa

A na NIEBIESKIEJ liście:
Adam,
Adrian,
Damian (niestety wielu Anglików ma negatywne skojarzenia z bohaterem filmu Oman i od ponad 30 lat mało kto decyduje się na to imię),
Daniel,
Edward (raczej staroświeckie, ale w Anglii wraca do łask),
Gabriel,
Julian,
Robert,
Samuel,
Sebastian

Póki co nie interesują mnie imiona, które różnią się nawet jedną literą tj. Monika - Monica, Feliks - Felix, ani imiona współczesne (często podebrane z innych języków) jak Nikola, albo Bruno. Z góry dziękuję za pomoc!

wtorek, 9 października 2012

Samochodem po Kalifornii

Ostatnie 10 dni września spędziliśmy na wymarzonej wycieczce po Kalifornii. To już nie pierwszy raz kiedy wybraliśmy się na północ i tym razem udało nam się ostatecznie odwiedzić wszystkie miejsca, na których nam bardzo zależało - w razie nagłej wyprowadzki będziemy pakować walizki bez żalu!J

Nasze główne przystanki to (wg mapy):




B) urocze, osnute mgłą miasteczko Carmel-by-the-Sea, w którym znajduje się ponad 100 galerii sztuki, cepelii i sklepów z rękodziełem artystycznym, a wszyscy mieszkają w bajkowych chatkach!






C) Dolina Krzemowa, czyli centrum przemysłu komputerowego; zrobiliśmy sobie krótkie przystanki w muzeum innowacji The Tech w San Jose, przy siedzibie Apple w Cupertino, Google w Mountain View, Facebook w Melo Park, a także na kampusie uczelni Stanford







D) w San Francisco odwiedziliśmy kolejne "muzeum", które w swoje progi zaprasza szczególnie dzieci i maniaków nauki - Exploratorium zachęca do odkrywania praktycznego zastosowania niemalże 500 wynalazków i eksperymentowania ze zmysłami - niesamowite miejsce! mimo, że spędziliśmy tam całe przedpołudnie, mieliśmy czas pobawić się jedynie połową eksponatów...
Na kolację wybraliśmy się do legendarnej, gejowskiej dzielnicy - Castro






E) Park Narodowy Yosemite znalazł się na liście światowego dziedzictwa UNESCO głównie ze względu na spektakularne, granitowe klify, dwa wodospady zaliczane do najwyższych na świecie (niestety można je podziwiać jedynie wiosną, ponieważ zasilają je wody topniejącego śniegu), lasy sekwoi i różnorodność biologiczną, spędziliśmy tam 3 dni 





F) staromodny pensjonat w miasteczku Visalia - nasz punkt wypadowy



G) Parki Narodowe Sequoia i Kings Canyon - moje ulubione miejsca w obrębie tych parków to punkt widokowy na szczycie skałki Moro Rock (2050 m.n.p.m.), a także Las Olbrzymów, w którym znajduje się największe pod względem objętości drzewo świata - General Sherman Tree (na ostatnim zdjęciu po lewej stronie, miąższ drewna 1487m³, wysokość 84m, średnica pnia 8m) 





Jak widzicie wycieczka była cudowna, wszystkiego po trochu, do tego świetne towarzystwo, łącznie przejechaliśmy ponad 2500 km (!), mieliśmy okazję dla odmiany pooddychać rześkim, jesiennym powietrzem. Na takie wypady warto czekać długimi miesiącami. x

poniedziałek, 1 października 2012

Kulturalnie

Ilość wydarzeń kulturalnych odbywających się w Los Angeles w okresie letnim jest przytłaczająca! Wiele z nich ma na celu wzbudzić zainteresowanie szerszej publiczności i jest z założenia nieodpłatnych lub bardzo tanich. 


Najczęściej uczęszczanym przez nas wydarzeniem w ciągu ostatnich miesiecy były darmowe  koncerty i filmy pod gołym niebem w pobliskim parku. Ostatnio natrafiliśmy między innymi na zespół Johna Payne, Asia, i jeden z pierwszych filmów Spielberga - Bliskie spotkania trzeciego stopnia/Close encounters of the third kind (1977).



Udało nam się również ponownie skorzystać z oferty Tygodnia Restauracji i odwiedzić restaurację Roberta De Niro i słynnego włoskiego szefa kuchni Agostina Sciandri, AGO. Muszę przyznać, że po kolacji u Gordona Ramsay potrawy w AGO pozostawiały wiele do życzenia.



Ciekawym doświadczeniem był udział w jednym z letnich koncertów muzyki klasycznej odbywających się w legendarnym amfiteatrze Hollywood Bowl (poniżej po lewej). Orkiestra Filharmoniczna Los Angeles grała utwory niemieckiego kompozytora Johannesa Brahms.


Zachęceni doświadczeniem wybraliśmy się na kolejny koncert Orkiestry Filharmonicznej, tym razem do sali koncertowej Walta Disneya (powyżej po prawej i poniżej w całej okazałości). Piękna muzyka w pięknym miejscu...






W międzyczasie byliśmy także na letnim festiwalu LA County Fair (zlepek stoisk z fast foodami, zwierzątek hodowlanych, wesołego miasteczka i koncertów niespełnionych artystów = nigdy więcej), otwarciu galerii sztuki, w której dla przyciągnięcia klientów odbywają się również dyskoteki (nietypowo, ale bardzo ciekawie) i jednym z najpopularniejszych pchlich targów w USA - Rose Bowl Flea Market (wizyta zakończona pomyślnym zakupem starego krzesła J).






Wciąż ubolewam nad tym, że niestety (3 rok z rzędu!!) nie mogliśmy wziąć udziału w Polskim Festiwalu w LA. Już nawet zrobiłam w zamrażarce miejsce na tonę pierogów, ale alternatywa okazała się zbyt kusząca, a daty nienegocjowalne - o tym w kolejnym poście... x