Do tej pory wydawało mi się to normalne, że czasem pobolewa mnie głowa. Bo przecież jak nie przemęczenie, to temperatury, odwodnienie, stres...
Ale w ciąży nauczyłam się reagować na sygnały wysyłane przez moje ciało.
Oswoiłam się też z lekarzami i szpitalem.
Oswoiłam się też z lekarzami i szpitalem.
Skierowanie na rezonans dostałam najpewniej dla świętego spokoju. Prosiłam o nie z uporem maniaka.
I co?
Nieciekawie.
Nieciekawie.
Po pół roku. Bez zmian.
Guzek lejka przysadki. 3x4mm.
Nieduży.
Nieduży.
Niby niedobrze, że ciągle jest, ale bardzo dobrze, że nie urósł.
Zalecania lekarzy: Nie przejmować się, monitorować.
Trzeźwy osąd męża: Masa ludzi na świecie nie ma dostępu do zaawansowanej opieki medycznej, dlatego podobnymi problemami się nie przejmuje i ich nie monitoruje, bo zwyczajnie o nich nie wie.
A ja?
Cieszę się, że wiem, przejmuję się trochę, ale skoro wierzę w różne niestworzone rzeczy, to czemu nie miałabym wierzyć, że będzie dobrze...