Ostatnio trafiłam na ciekawy artykuł w jednym z anglojęzycznych magazynów, który sprowadzał się do zapytania: "Czy zrezygnowałabyś z pracy, gdyby Twój mąż zarabiał wystarczająco dużo, aby zapewnić Wam godne życie?"
Cherie Blair, adwokat i żona byłego premiera Wielkiej Brytanii Toniego Blaira, oraz pisarka Elizabeth Wurtzel, zgodnie twierdzą, że kobiety, które rezygnują z pracy po związaniu się z bogatym mężczyzną, przynoszą ujmę dla feminizmu. Artykuł przedstawia historię i punkt widzenia byłej prawniczki, Felicji (lat 37), która zrezygnowała z pracy po tym, jak związała się ze swoim bogatym mężem...
*żeby historia brzmiała bardziej swojsko, pozwoliłam sobie spolszczyć już i tak podstawione imiona
*żeby historia brzmiała bardziej swojsko, pozwoliłam sobie spolszczyć już i tak podstawione imiona
"Siedziałam w ciszy przy stoliku w restauracji, podczas gdy moje dwie koleżanki narzekały na pracę. Obie prawniczki, jedna zestresowana z powodu zbliżającego się terminu, a druga przejęta tym, że nawał pracy ma katastrofalny wpływ na jej życie rodzinne. W końcu zwróciły się do mnie: "A co u Ciebie, Felicja?"
Był taki moment w moim życiu, kiedy także topiłam stres związany z pracą w butelce białego Sauvignon. Ale to było niemal dekadę temu, kiedy jeszcze pracowałam w korporacji jako prawniczka... zanim wyszłam za mąż za Pawła i ze zdziwieniem odkryłam, że jestem bardzo zadowolona z łatwego życia finansowanego przez jego pensję. Zamiast narzekać na dokuczliwego szefa, albo awans, którego nie dostałam, obecnie muszę się martwić o urządzenie naszego domku letniskowego na wsi.
I wiesz co? Nie mogłabym być szczęśliwsza. W rzeczywistości - sama nie mogę uwierzyć, że to mówię - bycie żoną bogatego męża przyćmiło moje dawne ambicje. Mogłabym pracować - Paweł wspierałby mnie we wszystkich moich postanowieniach - ale nie mam już na to ani ochoty, ani zapału. Czemu miałabym mieć, skoro roczny bonus mojego męża jest porównywalny z tym, co ja zarobiłabym w przeciągu 3 lat?
Oczywiście wiem, że jest to przekleństwem dla niektórych ludzi - przede wszystkim mojej własnej matki, która wyraźnie dała mi do zrozumienia, że jest ogromnie zawiedziona moją decyzją o przerwaniu kariery zawodowej. I oczywiście Cherie Blair, która publicznie krytykuje kobiety mojego pokroju. W jej oczach poleganie na bogatym mężu jest "ryzykowne", ponieważ on mógłby Cię w każdej chwili zostawić.
Jej pogląd popiera również Elizabeth Wurtzel, która twierdzi, że kobiety takie jak ja uśmiercają feminizm. Mówi, że czuje się zdradzona przez kobiety, które najpierw zdobywają dobre wykształcenie, a później postanawiają zostać paniami domu.
Naprawdę? A ja myślałam, że równouprawnienie miało dać kobietom wolny wybór, a nie nakazywać robić to, co feministki uważają za słuszne. Czy nie jest to aby zastępowanie jednej tyranii na inną?
Poza tym, Pani Wurtzel pewnie nie doczytała najnowszych statystyk. Donoszą one, że 28% absolwentek wyższych uczelni zdecydowało się zostać paniami domu.
Czy kogoś to dziwi? Jestem pewna, że przy najmniejszej okazji większość z Was odeszłaby z pracy już jutro, jeżeli miałoby to oznaczać bezstresowe życie, z dala od irytujących współpracowników, niekończących się list "do zrobienia" i zmartwień.
To nie tak, że ja od zawsze chciałam znaleźć sobie bogatego męża. Moi rodzice są lekarzami i oboje byli zawsze aktywni zawodowo, dlatego dorastałam wierząc, że pójdę w ich ślady. W prywatnej szkole dla dziewcząt, do której chodziłam, zawsze wmawiano nam, że naszym zadaniem będzie stłuczenie "szklanego sufitu" i po skończeniu studiów prawniczych, byłam właśnie na to nastawiona. Dostałam pracę w dziale nieruchomości poczytnej kancelarii prawnej i, pomimo długich godzin, cieszyłam się stopniowym wzrostem wynagrodzenia i obowiązków.
Jak na ironię, kiedy po raz pierwszy spotkałam Pawła, zaimponowało mu moje zaangażowanie i gotowość do działania. Jest ode mnie 4 lata starszy i już wtedy, w wieku 30 lat, zarabiał setki tysięcy funtów. Nie zrobiło to na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, moja własna wypłata wynosiła ponad £70.000 rocznie.
Rozumieliśmy się bez słów. Po roku znajomości zdecydowałam, że opuszczę moje wynajęte mieszkanie i wprowadzę się do jego ogromnego apartamentu z widokiem na Tamizę. Dwa lata później, przyjęłam oświadczyny. Rozmawialiśmy o przyszłości, o tym, że chcielibyśmy mieć dzieci, ale nie mieliśmy konkretnych planów. Wydaje mi się, że po prostu założyliśmy, że oboje nadal będziemy pracować, korzystając z pomocy niańki. Moim marzeniem było zostać współwłaścicielką kancelarii - wydawało mi się to jak najbardziej możliwe z uwagi na to, że pracowało ze mną wiele kobiet, które miały dzieci.
Wszystko zmieniło się tuż przed naszym ślubem. Mój grafik był szalony, a na dodatek pojawiły się problemy z moją szefową - obie miałyśmy silne osobowości. Tygodnie poprzedzające mój ślub spędziłam w ogromnym stresie, a podczas miesiąca miodowego siedziałam na plaży, narzekając, że dłużej tego nie zniosę. Wtedy Paweł zaproponował, żebym zrobiła sobie przerwę. Nie potrzebowaliśmy mojej wypłaty, a poza tym on znalazł 6-pokojowy dom, w który chciał zainwestować i chciał, żebym była odpowiedzialna za jego remont. W pierwszej chwili byłam przerażona. Przerwanie mojej kariery w tak ważnym momencie wydawało mi się nie do pomyślenia, bez względu na problemy z szefową.
Po powrocie do biura, okazało się, że sytuacja się pogorszyła. Szefowa traktowała mnie tak, że nie raz wybuchałam płaczem. Po kilku tygodniach miałam dosyć i złożyłam wymówienie. Wszystko odbyło się pod wpływem impulsu, ale kiedy się uspokoiłam, uświadomiłam sobie, że potrzebuję wytchnienia. Postanowiłam sobie, że wezmę 6 miesięcy przerwy, wyremontuję dom, po czym znajdę nową pracę.
Plan ten uległ zmianie, kiedy 5 miesięcy później zaszłam w nieplanowaną ciążę. Po przyjściu na świat Igora, sensowne było pozostanie z nim w domu, co więcej, chciałam to zrobić. Tłumaczyłam sobie, że tymczasowe wstrzymanie mojej kariery to był najlepszy wybór, ale z miesiąca na miesiąc miałam coraz mniejszą ochotę na powrót do pracy. Polubiłam moje nowe życie. Było nas stać, żeby zatrudnić kogoś do pomocy, podczas gdy ja mogłam robić co chciałam, spędzać czas z Igorem albo chodzić do siłowni. Kilka lat później zaszłam w ciążę z Izabelą. Było to dla mnie kolejnym powodem, aby nie wracać do pracy. Tak, miałam niańki, ale sama również spędzałam dużo czasu z dziećmi podczas pierwszych, kluczowych lat ich życia.
Teraz, Igor ma 7 lat, a Izabela 5 i oboje chodzą do szkoły - a ja ciągle jestem w domu i nie mam ochoty wracać do pracy. Nie potrzeba nam pieniędzy, a ja nie czuję, że muszę komuś coś udowadniać... dlatego złoszczę się, kiedy słyszę wypowiedzi Cherie Blair i innych, którzy atakują mój wybór. Ciężko pracowałam, urodziłam 2 dzieci, a teraz wiodę szczęśliwe, bezstresowe życie. Dla mnie, to właśnie jest definicja sukcesu.
Paweł stoi za mną murem. Niejednokrotnie był świadkiem stresujących sytuacji z jakimi zmagają się jego znajomi, których żony pracują i nie ma ochoty świadomie się na to decydować. Mam momenty słabości. Czasami myślę, że straciłam tę stronę mojej osobowości, w której on się zakochał, ale on tylko się z tego śmieje, dlatego wierzę, że tak nie jest. Będę równie szczęśliwa, jeżeli moja córka podejmie w przyszłości podobną decyzję... ale także, jeżeli postanowi zostać sędziną Sądu Najwyższego. Strata moich własnych ambicji nie znaczy, że straciłam je również w przypadku mojej córki.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wcale nie tęsknię za moim dawnym stylem życia, za poczuciem przynależności do zespołu i adrenaliną towarzyszącą pracy nad ważnym projektem. Jeżeli teraz zdecydowałabym się na powrót do pracy, prawdopodobnie zostałabym współwłaścicielką i po części chciałabym móc pochwalić się tym osiągnięciem.
Jestem w kontakcie z kilkoma dawnymi znajomymi z pracy, od czasu do czasu spotykamy się na drinka i zawsze zastanawiam się, czy byłabym w stanie efektywnie pogodzić macierzyństwo z pracą. Wielu z nich uważa, że powinnam była przynajmniej spróbować, ale niektórzy podchodzą do tego z bardziej otwartym umysłem. Po prawdzie, czuję się najbardziej komfortowo w otoczeniu kobiet w podobnej sytuacji, nie muszę się wtedy nikomu tłumaczyć.
I pozostaje jeszcze moja mama, która wciąż nie potrafi zrozumieć mojej decyzji. Pyta mnie czasami, czy mi się nie nudzi. Powtarza: "Zawsze byłaś taka bystra."
Tak, jeżeli mam być szczera, czasami mi się nudzi, ale lubię jej wtedy odpowiedzieć, że jestem wystarczająco bystra, żeby zdecydować jakie życie odpowiada mi najbardziej - bez względu na to co myśli Cherie Blair."
Poza tym, Pani Wurtzel pewnie nie doczytała najnowszych statystyk. Donoszą one, że 28% absolwentek wyższych uczelni zdecydowało się zostać paniami domu.
Czy kogoś to dziwi? Jestem pewna, że przy najmniejszej okazji większość z Was odeszłaby z pracy już jutro, jeżeli miałoby to oznaczać bezstresowe życie, z dala od irytujących współpracowników, niekończących się list "do zrobienia" i zmartwień.
To nie tak, że ja od zawsze chciałam znaleźć sobie bogatego męża. Moi rodzice są lekarzami i oboje byli zawsze aktywni zawodowo, dlatego dorastałam wierząc, że pójdę w ich ślady. W prywatnej szkole dla dziewcząt, do której chodziłam, zawsze wmawiano nam, że naszym zadaniem będzie stłuczenie "szklanego sufitu" i po skończeniu studiów prawniczych, byłam właśnie na to nastawiona. Dostałam pracę w dziale nieruchomości poczytnej kancelarii prawnej i, pomimo długich godzin, cieszyłam się stopniowym wzrostem wynagrodzenia i obowiązków.
Jak na ironię, kiedy po raz pierwszy spotkałam Pawła, zaimponowało mu moje zaangażowanie i gotowość do działania. Jest ode mnie 4 lata starszy i już wtedy, w wieku 30 lat, zarabiał setki tysięcy funtów. Nie zrobiło to na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, moja własna wypłata wynosiła ponad £70.000 rocznie.
Rozumieliśmy się bez słów. Po roku znajomości zdecydowałam, że opuszczę moje wynajęte mieszkanie i wprowadzę się do jego ogromnego apartamentu z widokiem na Tamizę. Dwa lata później, przyjęłam oświadczyny. Rozmawialiśmy o przyszłości, o tym, że chcielibyśmy mieć dzieci, ale nie mieliśmy konkretnych planów. Wydaje mi się, że po prostu założyliśmy, że oboje nadal będziemy pracować, korzystając z pomocy niańki. Moim marzeniem było zostać współwłaścicielką kancelarii - wydawało mi się to jak najbardziej możliwe z uwagi na to, że pracowało ze mną wiele kobiet, które miały dzieci.
Wszystko zmieniło się tuż przed naszym ślubem. Mój grafik był szalony, a na dodatek pojawiły się problemy z moją szefową - obie miałyśmy silne osobowości. Tygodnie poprzedzające mój ślub spędziłam w ogromnym stresie, a podczas miesiąca miodowego siedziałam na plaży, narzekając, że dłużej tego nie zniosę. Wtedy Paweł zaproponował, żebym zrobiła sobie przerwę. Nie potrzebowaliśmy mojej wypłaty, a poza tym on znalazł 6-pokojowy dom, w który chciał zainwestować i chciał, żebym była odpowiedzialna za jego remont. W pierwszej chwili byłam przerażona. Przerwanie mojej kariery w tak ważnym momencie wydawało mi się nie do pomyślenia, bez względu na problemy z szefową.
Po powrocie do biura, okazało się, że sytuacja się pogorszyła. Szefowa traktowała mnie tak, że nie raz wybuchałam płaczem. Po kilku tygodniach miałam dosyć i złożyłam wymówienie. Wszystko odbyło się pod wpływem impulsu, ale kiedy się uspokoiłam, uświadomiłam sobie, że potrzebuję wytchnienia. Postanowiłam sobie, że wezmę 6 miesięcy przerwy, wyremontuję dom, po czym znajdę nową pracę.
Plan ten uległ zmianie, kiedy 5 miesięcy później zaszłam w nieplanowaną ciążę. Po przyjściu na świat Igora, sensowne było pozostanie z nim w domu, co więcej, chciałam to zrobić. Tłumaczyłam sobie, że tymczasowe wstrzymanie mojej kariery to był najlepszy wybór, ale z miesiąca na miesiąc miałam coraz mniejszą ochotę na powrót do pracy. Polubiłam moje nowe życie. Było nas stać, żeby zatrudnić kogoś do pomocy, podczas gdy ja mogłam robić co chciałam, spędzać czas z Igorem albo chodzić do siłowni. Kilka lat później zaszłam w ciążę z Izabelą. Było to dla mnie kolejnym powodem, aby nie wracać do pracy. Tak, miałam niańki, ale sama również spędzałam dużo czasu z dziećmi podczas pierwszych, kluczowych lat ich życia.
Teraz, Igor ma 7 lat, a Izabela 5 i oboje chodzą do szkoły - a ja ciągle jestem w domu i nie mam ochoty wracać do pracy. Nie potrzeba nam pieniędzy, a ja nie czuję, że muszę komuś coś udowadniać... dlatego złoszczę się, kiedy słyszę wypowiedzi Cherie Blair i innych, którzy atakują mój wybór. Ciężko pracowałam, urodziłam 2 dzieci, a teraz wiodę szczęśliwe, bezstresowe życie. Dla mnie, to właśnie jest definicja sukcesu.
Paweł stoi za mną murem. Niejednokrotnie był świadkiem stresujących sytuacji z jakimi zmagają się jego znajomi, których żony pracują i nie ma ochoty świadomie się na to decydować. Mam momenty słabości. Czasami myślę, że straciłam tę stronę mojej osobowości, w której on się zakochał, ale on tylko się z tego śmieje, dlatego wierzę, że tak nie jest. Będę równie szczęśliwa, jeżeli moja córka podejmie w przyszłości podobną decyzję... ale także, jeżeli postanowi zostać sędziną Sądu Najwyższego. Strata moich własnych ambicji nie znaczy, że straciłam je również w przypadku mojej córki.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wcale nie tęsknię za moim dawnym stylem życia, za poczuciem przynależności do zespołu i adrenaliną towarzyszącą pracy nad ważnym projektem. Jeżeli teraz zdecydowałabym się na powrót do pracy, prawdopodobnie zostałabym współwłaścicielką i po części chciałabym móc pochwalić się tym osiągnięciem.
Jestem w kontakcie z kilkoma dawnymi znajomymi z pracy, od czasu do czasu spotykamy się na drinka i zawsze zastanawiam się, czy byłabym w stanie efektywnie pogodzić macierzyństwo z pracą. Wielu z nich uważa, że powinnam była przynajmniej spróbować, ale niektórzy podchodzą do tego z bardziej otwartym umysłem. Po prawdzie, czuję się najbardziej komfortowo w otoczeniu kobiet w podobnej sytuacji, nie muszę się wtedy nikomu tłumaczyć.
I pozostaje jeszcze moja mama, która wciąż nie potrafi zrozumieć mojej decyzji. Pyta mnie czasami, czy mi się nie nudzi. Powtarza: "Zawsze byłaś taka bystra."
Tak, jeżeli mam być szczera, czasami mi się nudzi, ale lubię jej wtedy odpowiedzieć, że jestem wystarczająco bystra, żeby zdecydować jakie życie odpowiada mi najbardziej - bez względu na to co myśli Cherie Blair."
A Wy, zrezygnowałybyście z pracy, jeżeli pieniądze nie byłyby problemem,
czy większe znaczenie mają dla Was ambicje zawodowe?
Bardzo ciekawy artykuł. Dowodzi, że każdy ma prawo decydować o tym co i jak chce robić w życiu.
OdpowiedzUsuńW moim życiu zawodowym dzieje się wiele, raz uwielbiam moja pracę innym razem mam dość. Jednak nie zrezygnowałabym z niej. W przyszłym roku planuję kolejne wyzwanie zawodowe. Ale nie ukrywam, że po 50 chciałabym mieć możliwość pracy po 2-3 godziny dziennie i móc poświęcić resztę dnia sobie. Ale do tego jeszcze 20 lat :P
Bardzo interesujący artykuł!!!
OdpowiedzUsuńNie wiem .. Czasem myślę sobie ze tak że bym zrezygnowała szczególnie kiedy w pracy źle sie dzieje czuje się zmęczona i przytłoczona ... z drugiej strony wiem że chciałabym robić coś zawodowo nie być tylko żoną ... może mając bezpieczeństwo finansowe ze strony męża mogłabym po eksperymentować i znaleźć idealne zajęcie :) póki co nie ma miejsca na eksperymenty bo rachunki trzeba płacić a bogatego męża brak hehe :)
Pozdrawiam
Agga
zawsze chciałam być gospochą, mieć dużą rodzinę, niestety życie weryfikuje marzenia, teraz nie mam ani pracy, ani dzieci i żyję w zawieszeniu... żyjemy w chorym kraju, gdzie dobrych wyborów właściwie nie ma;/
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Ujmę feminizmowi przynosza raczej kobiety, które mówią innym jak mają żyć.
OdpowiedzUsuńpozdr:)
K.K
Każdy ma prawo decydować co chce robić w życiu :) Niektóre kobiety wolą zajmować się domem a inne pracować zawodowo i nie widzę w tym nic dziwnego :)
OdpowiedzUsuńOdpowiadając na Toje pytanie myślę, że ambicje schowałabym na dno szuflady. Życie w naszym pięknym nadwiślańskim kraju nie stwarza zbyt wielu możliwości, zawsze trzeba wybierać mniejsze zło. Pracując nie myślę o swoich ambicjach, tylko w większej mierze o tym, żeby jakoś przeżyć. A życie toczy się od wypłaty do wypłaty.
OdpowiedzUsuńPOM
Ostatnio rozbawiła mnie historia kiedy dziewczyna około 30 pracująca w fabryce "na taśmie" zapytana czemu nie decyduje się na dzieci stwierdziła, że "robi karierę". W zasadzie to przykre, ze niektóre kobiety tak łatwo dają się nabrać na "feministyczne gadki" o niezależności i godności, że w ogóle nie zastanawiają się nad tym co ONE tak naprawdę chciałyby robić w życiu, bez presji z jakiejkolwiek strony.
OdpowiedzUsuńInna kwestia, że jak już dziewczyny wyżej pisały, w naszym kraju rzadko ma się możliwość jakiejkolwiek decyzji- bierze się i robi cokolwiek byle mieć co do garnka włożyć.
Pozdrawiam cieplutko!
Jeśli chodzi o te wszystkie feministyczne zasady to one wcale mi się nie podobają .Wygląda to tak, że mam robić tylko karierę i udowadniać jaką to jestem silną babką- znajomym, mamie itp. Denerwuje mnie to. Dlaczego nie mogę żyć tak jak mi się podoba? Całe to równouprawnienie to bzdet. Oczywiście moim zdaniem mężczyżni powinni pomagać w domu oraz zajmować się dziećmi. Ale to ja jestem panią domu- ja stwarzam zasady, zapewniam ciepło i bezpieczenstwo. Po prostu to lubię. A moja praca może nie przynosi zysków finansowych lecz sprawia dużo radości i daje satysfakcję. Tak czy inaczej do pełnego rozwoju potrzebujemy schronienia, miłości, bezpieczenstwa, przyjażni.
OdpowiedzUsuńTylko cała ta sytuacja ma jeszcze drugą stronę medalu- nie wszyscy mężczyzni są w stanie zaakceptować taką decyzję kobiety. Oni też znają te wszystkie feministyczne reguły. Najgorzej jest kiedy taki facet uważa, że kobieta-pani domu jest po prostu darmozjadem. Przychodzi i mówi- ja zarabiam pieniądze, a ty to tylko siedzisz w domu i nic nie robisz...
Z wlasnego przykladu powiem,ze zrezygnoowalam z pracy aby teraz byc z corka w domu. Byl to swiadomy wybor i nie bralam pod uwage innej opcji, oczywiscie weryfikujac za i przeciw.
OdpowiedzUsuńOwszem czasami sa gorsze dni np. kiedy mala daje w kosc i uwierz,ze wowczas chetnie bym wrocila do pracy :)ale trwa to tylko chwile.
Najwazniejsze to nie popadac w skrajnosci.
Pozdrawiam
Mamą jeszcze nie jestem ale wiem na pewno, że pierwsze 2-3 lata chcę spędzić z dzieckiem w domu u nas pewnie skończy się na jednym dziecku, ale to inna historia. Osobiście nie wyobrażam sobie patrzenia na macierzyństwo w kategoriach feministycznych bo mimo, że wierzę w równouprawnienie wiem jak ważne z punktu widzenia psychologicznego jest spędzenie czasu w bezpiecznym środowisku i na pewno nie odbiorę tego dziecku. Zaznaczam, że mój przyszły mąż nie jest bogaty a decyzję świadomie podjęlismy wiedząc że będzie się ona dla nas wiązała z pewnymi ograniczeniami, ale damy rade :)
OdpowiedzUsuńCiekawy artykuł, chcę również ten temat poruszyć na moim blogu.
OdpowiedzUsuń